Rozdział 1


           Kicham wchodząc do mieszkania, zamykając drzwi stopą. Rzucam kluczami na pobliską komodę, starając się nie upuścić zakupów, które trzymam w rękach. Przechodzę przez wąski hol, na czuja, ponieważ obie wypełnione torby zasłaniają mi widoczność. Piszczę gdy potykam się o coś i ląduje z łoskotem na posadzce.
           -Cholera! - syczę pocierając obolałe kolano, którym uderzyłam o posadzkę. To są właśnie uroki, ulegania Harry’emu pod względem podłóg w mieszkaniu. Wiedziałam, że panele będą bezpieczniejszą opcją, ale nie Harry uparł się, żeby były to kafelki, to teraz ma kafelki - Nigdy więcej, ulegania facetom.
           -Wszystko ok? - podnoszę głowę wciąż rozmasowując obolałe kolano, ale po chwili próbuję się podnieść co skutkuje tylko moim głośnym sykiem gdy ból w kolanie rozchodzi się po całej długości mojej nogi.
           -Byłoby ok, gdybyś nie zostawił swoich butów na środku pomieszczenie - mówię - Znowu - łapię jego wyciągniętą dłoń i pozwalam się prowadzić do salonu i usadzić na kanapie. Harry kuca przede mną i podwija nogawkę moich spodni i dotyka bolącego kolana - Cholera, Harry to boli! - krzyczę by po chwili kichnąć i pociągnąć nosem.
           -Przepraszam - szepcze - Zaziębiłaś się?
           -Tylko trochę - mówię - Lubię zasypiać gdy w pokoju jest chłodno - kiwa tylko głową i znów dotyka kolana - Na litość boską, Styles!
           -Nie obejdzie się bez pogotowia - bladnę na jego słowa, a mój oddech staję się płytki. Czuję jak zaczyna przychodzić napad paniki i kompletnie nie wiem jak go zatrzymać, i zdaję sobie sprawę, że Harry też nie będzie wiedział.


           Leżałam na szpitalnym stole, na izbie przyjęć, a kilka osób co chwilę koło mnie przechodziło i dotykało w różnych miejscach. Byłam zdezorientowana, nie wiedziałam co się dzieje. Nie wiedziałam gdzie Harry. Nie wiedziałam czy wszystko z nim w porządku.
           -Gdzie mój mąż? - pytam i staram się podnieść, ale od razu zostaje mi to uniemożliwione i na powrót jestem położona na twardym stole czy cokolwiek to jest - Gdzie jest mój mąż? Czy z nim wszystko dobrze? - ponawiam próbę wstania, ale tak jak za pierwszym razem zostaję powstrzymana - Czy ktoś mi odpowie?! Gdzie jest mój mąż?! Gdzie jest Harry?!
           -Pani Styles proszę się uspokoić i spokojnie leżeć.
           -Nie! Gdzie mój mąż?! Chcę go zobaczyć! Pozwólcie mi go zobaczyć!
           -Pani mąż leży na sali obok. Jest pod dobrą opieką, naszych kolegów, a teraz proszę się nie ruszać i leżeć spokojnie - jak mam być spokojna, skoro nie wiem co z moim Harry’m? Czy żyje? Czy dolega mu coś poważnego? Czy pyta o mnie? Czy jest tak samo przerażony jak ja? Mam tysiące myśli w głowie, miliony pytań, a żadnej odpowiedzi. Od nikogo.
           -Auć! - krzyczę gdy jeden z lekarzy dotyka mojego nadgarstka - To boli do cholery! - wrzeszczę, gdy znów czuje przeraźliwy ból w ręce.
           -Nie ma wyjścia, trzeba dać jej coś na uspokojenie - usłyszałam tuż nad moją głową i chciałam się wyrwać, wstać stąd i uciec, pobiec do Harry’ego, przytulić go, być przy nim - Cholera trzymajcie ją! - nadal próbowałam się wyrwać, nie zważając już na przeszywający moje ciało ból. Ja chciałam być tylko przy Harry’m. Chciałam tylko do mojego męża. Poczułam delikatne uczucie i jedyne co pamiętam, to te wspaniałe zielone oczy, które wpatrywały się we mnie z uczuciem.

           -Noel! - usłyszałam czyjś krzyk i czułam jak ktoś potrząsa moim ciałem - Cholera, Noel co się dzieje?! - chciałam zarejestrować skąd dochodzi głos, ale wciąż byłam myślami przy tym okropnym dniu, przy tym bólu, przy tej niewiadomej - Dzwonię do Lou - odruchowo złapałam daną osobę, za nadgarstek i kręciłam głową na znak sprzeciwu. Nie wiedziałam w danej chwili kim jest jakiś Lou ani kto jest obok mnie    - Noel! - poczułam pieczenie na policzku i dopiero wtedy doszło do mnie, że jestem w swoim mieszkaniu, a nie w tym przeklętym pokoju czy sali. Cokolwiek to było, przeraża mnie powrót tam, a to właśnie chciał zrobić Harry. Zabrać mnie do tego miejsca.
           -Proszę, nie - szepcze by po chwili zapaść w tak bardzo przerażającą ciemność.

           -Nie wiem co się stało... - słyszę czyjś przejęty głos, który nie potrafię nikomu przypisać. Wiem, że znam ten głos, ale ból głowy daremnie mi uniemożliwia połączenie go z dana osobą - ...i nagle zrobiła się giętka jak guma - słyszę już teraz wyraźnie i wiem, że ten głos należy do mojego męża. Do Harry’ego.
           -Jest ok, Harry - mówi głos, który na pewno należy do Louisa - Po prostu staraj się nie wspominać przy niej o szpitalu i nawet o zwykłym lekarzu - jego zdenerwowany śmiech roznosi się po całym pomieszczeniu - Ona bardzo źle znosi widok białych kitli od momentu... No wiesz.
           -Rozumiem - rozumie. Nie wie. Rozumie, a mnie pęka serce. On zna tylko naszą wersje. Wie, że miał wypadek, w którym utracił pamięć. Utracił część siebie. A dokładnie ta część, która jest związana tylko ze mną.
           -Mmmm... - mruknęłam nie chcąc słuchać dalej ich rozmowy. Nie chcąc słuchać tego chłodnego głosu Harry’ego, tego głosu bez emocji.
           -Noel? - mrugam powiekami i rozglądam się po całym pomieszczeniu chcą namierzyć tylko jedną osobę i gdy ją namierzam moje serce ściska się boleśnie gdy widzę, że dana osoba nawet nie patrzy w moim kierunku, tylko wygląda przez drzwi tarasowe na ogród. Czuję jak pod powiekami zbierają mi się łzy - Hej, słońce wszystko już ok - mówi Louis starając się złapać moją dłoń, którą zabieram od niego.
           -Nic nie jest ok, Louis - chrypię w jego stronę i odchrząkam, chcąc przegonić chrypę z mojego gardła. Wstaję z kanapy i syczę z bólu. No tak moje kolano - Ku*rwa - przeklinam na co Lou praska śmiechem, a ja mierzę go morderczym wzrokiem - Następnym razem to Tobie postawie na drodze buty Harry’ego i z uśmiechem na twarzy będę patrzyła jak zaliczasz, bardzo bliski i intymny kontakt z naszą posadzką Tomlinson - syczę w jego kierunku ze zwężonymi w szparkę oczami - A teraz pomóż mi dojść do pokoju, zanim naprawdę skopię Ci dupę.
           -Woho! - mówi z podniesionymi dłońmi w geście poddania - Naprawdę jesteś dziś drażliwa mała.
           -Mała to... Zresztą nie ważne. Pomóż mi - Louis pomaga mi wstać z kanapy i wyprowadza mnie z salonu prowadząc mnie prosto do sypialni. Otwiera drzwi i uderza w nas mroźne powietrze, które wlatuje do pomieszczenia przez wciąż otwarte okno.
           -Czyś Ty zwariowała! - krzyczy i sadzając mnie na łóżku podchodzi do okna zamykając je - Naprawdę chcesz się rozchorować - na potwierdzenie jego słów kicham głośno - No właśnie o tym mówię - krzywi się. Macham na niego ręką i wsuwam się pod chłodną pościel. Dopiero teraz dochodzi do mnie, że nie mam na sobie ani butów, ani płaszcza. Pewnie któryś z nich zdjął mi to wszystko gdy byłam chwilowo nieprzytomna. Louis nadal stoi pod oknem i przygląda mi się uważnie - Jak sobie radzisz? - wzruszam tylko ramionami nie chcąc mu odpowiadać, ponieważ nie wierze mojemu głosowi, jeśli chodzi o tego typu pytania - Coś się zmieniło, czy...?
           -Ona nawet nie próbuje Louis - szepczę i jeszcze bardziej zakopuje się w pościel - Nawet nie stara się współpracować, zachowuje się tak jakby w ogóle nie chciał wracać do tego pamięcią, jakby nie chciał odzyskać wspomnień ze mną - wyciągam dłoń spod kołdry i ocieram jej wierzchem policzki z wilgoci, pod postacią moich łez - Zaczyna mi już brakować sił na walkę za nas dwoje - czuję jak moje ciało ogarnia senność - Wydaje mi się, że jemu po prostu nie zależy, że jest mu dobrze tak jak jest, a ja zmuszam go tylko do bycia tutaj - ziewam i zamykam powieki.
           -Odpocznij - słyszę głos Lou i czuję jak całuje moje czoło delikatnie zanim zdąży wyjść, czuję jak odpływam w sen.


           -Cholera! - podbiegam do kuchenki sycząc i łapiąc się, za jeszcze bolące kolano, i wyłączam palnik pod garnkiem, z którego zaczynało kipieć mleko. Nienawidzę gdy tak się dzieje, ale jeszcze bardziej nienawidzę, gdy widzę jak ktoś nasypuje płatki do miski, zalewa to mlekiem i wstawia to do mikrofali, jak robi to zawsze Harry twierdząc, że tak jest szybciej i wygodniej. Owszem może i jest szybciej i wygodniej, ale z pewnością jest mniej smacznie.
           -Jakbyś nie mogła wstawić sobie tego do mikrofali - słyszę za sobą obojętny głos mojego męża i wzdrygam się na ten cudownie zachrypnięty głos, który towarzyszy mu zawsze tuż po przebudzeniu - Tracisz na tym tylko czas.
           -I to jest mój czas, jeśli jeszcze tego nie zauważyłeś - fukam w jego stronę - Jakoś nigdy wcześniej Ci to nie przeszkadzało - mówię.
           -Cokolwiek - wyciąga miskę z szafki i nasypuje do niej płatki i zalewa to mlekiem by po chwili wstawić to do mikrofali, na co krzywię się i łapiąc za uchwyt garnka, nalewam gorącego mleka do moich czekoladowych płatków - Dziś spotykam się z Violet - garnek wypada mi z rąk i ciesze się, że nie ma już w nim gorącego mleka bo skończyło by się to oparzeniem - No co? - patrzy na mnie z uniesionymi brwiami - Ona chociaż nie stara się mnie na chama naszpikować wspomnieniami, których nie pamiętam - zaciskam mocno powieki starają się, aby łzy nie wypłynęły na moje policzki. To tak cholernie boli. Jego zachowanie cholernie boli, krzywdzi mnie, ale widać mało go to obchodzi. Dla niego jestem tylko obcą osobą, która twierdzi, że jest jego żoną i nie ważne, że mam na to multum dowodów. On i tak żadnego nie chciał zobaczyć. Nawet nie nosi obrączki. Zastanawiam się, dlaczego nadal przy nim trwam? Dlaczego znoszę tą całą jego pogardliwą postawę wobec mnie? Odpowiedź jest prosta. Kocham go i mam nadzieję, że pamięć mu wróci i wszystko będzie tak jak dawniej - Hej?! - pstryka mi palcami przed twarzą - Byłoby dobrze gdybyś dziś zniknęła na pół dnia bo umówiłem się z nią tutaj - tego już było dla mnie za wiele. Łzy wypływają na moje policzki a ja nie zwracając na nic uwagi wybiegam z naszego mieszkania. I nie ważne, że nie zabrałam ze sobą nic. Żadnego płaszcza, żadnych butów, niczego. Wybiegłam z mieszkania w samych kapciach i rozciągniętym dresie. W tej chwili chciałam być jak najdalej od tego mężczyzny, który ma wygląd mojego męża, ale jest mi całkiem obcy.

2 komentarze: